niedziela, 28 września 2014

Po co?



Blogów kulinarnych jest cała masa. Jedne zwykłe zupełnie, pewnie z dobrymi przepisami ale nie z takimi pięknymi zdjęciami jak na tych blogach, które mają nawet po kilkadziesiąt tysięcy obserwujących, a firmy błagają blogera o testowanie ich produktów oczywiście za niemałą kasę. Pracowałam przy projektach, w których brali udział blogerzy, sama na potrzeby klienta spożywczego pisałam teksty na ich blog.

Więc po co kolejny, i to w dodatku mój? Czy mam jakiś nieprzeciętny talent? Nie, nie mam. Po prostu pamiętam czasy kiedy gotowanie należało do moich hobby.

Gotować samodzielnie nauczyłam się w zasadzie przez swój wybór oraz upór mojej mamy. W I klasie LO przestałam jeść mięso. Ku rozpaczy rodzicielki. Zbuntowała się i powiedziała, że nie będzie dla mnie gotować. Więc musiałam zacząć sama. I jakoś poszło. Okazało się, że to bardzo przyjemne.

Na I roku studiów znalazłam pracę jako coś w stylu gosposio-asystentko-guwernantki i do moich obowiązków należało też gotowanie dla 4 osobowej rodziny. Jedli mięso, ja wciąż nie. Nauczyłam się więc przyrządzać mięso bez próbowania, na oko. Wszyscy chwalili, podobno było świetne.

Poznałam męża. Wierzyłam, że przez żołądek do serca ;) . Było tak dobrze, że po roku od ślubu przytyliśmy po 10 kg.... Udało się zrzucić ;)

A potem urodził się pierworodny. A po niecałych dwóch latach drugi syn. A ja zostałam mamą na macierzyńskim. Było mi z tym wspaniale ale gotowanie przestało być hobby, głównie z powodu wiecznego braku czasu a także różnych potrzeb na konkretne pożywienie każdego z domowników. No bo matka karmiąca nie może jeść tego i tego, a dzieci muszą jeść to i tamto, mąż też musi jeść a lubi zupełnie co innego.

Potem poszłam do pracy i było jeszcze gorzej, jak gotować jak się pracuje codziennie do 18:00!!!??? Pewnie w Weekend powiecie. I nie ma nic gorszego! Wszystko w ten biedy tylko dwudniowy Weekend! I zakupy, i sprzątanie i gotowanie, a także plac zabaw z dziećmi, muzeum i spotkanie ze znajomymi etc... O nie, może i w jeden na miesiąc ale nie w każdy. Człowiek chce żyć, a nie tylko gotować wałówkę na kolejny tydzień.

Każda mama - kura domowa, ale także pracownica wie, że gotowanie przestaje być sztuką, hobby, przyjemnością ale staje się codziennym obowiązkiem.
Mam wrażenie, że zupełnie odpuściłam. Kupuję różne produkty, bezmyślnie, potem się marnują bo nie znajduję czasu na ich obróbkę lub nie kupiłam wszystkiego co potrzeba do jednej porządnej potrawy tylko po połowie składników do trzech, o których myślałam będąc na bazarku.

Może dzięki blogowi się zmobilizuję. Może znowu dostrzegę w tym radość. Nie chcę bawić się w skomplikowane przepisy ale w to co mogę zrobić mają wyjątkowo mało czasu. Zawsze lubiłam gotować po swojemu, modyfikując receptury lub kombinując coś zupełnie autorskiego. Pewnie w większości nie znajdziecie tu arcy oryginalnych dań. Ale nie o to chodzi! Wiem jakie jesteśmy, my zmęczone mamy. Patrzymy z podziwem na autorki mamy blogerki, które przygotowują codziennie cuda dla swoich rodzin, wprawiając nas w przygnębienie i kompleksy.

Gotujcie ze mną, prosto. Postarajmy się przynajmniej raz w tygodniu zrobić domowy obiad, nie posiłkując się kupnymi pierogami i fasolką ze słoika :) Nie będę idealna, nie będę się dołować, że kiepska ze mnie gospodyni. W dzisiejszym świecie miliona obowiązków i za krótkiej doby, dam z siebie tyle ile będę mogła, nie poświęcając przy tym całego wolnego czasu i energii.

Na kolację - bakłażan, który odleżał cały tydzień w lodówce, ponieważ został kupiony w afekcie ;) 

Hey ho, let's go!